Im stajemy się starsi, coraz szybciej mija nam czas. Dlaczego tak się dzieje? Czy takie subiektywne postrzeganie upływu czasu jest uwarunkowane kulturowo, czy też ma swoje organiczne uzasadnienie? Mnożą się przypuszczenia i hipotezy na ten temat. Czy wszystkiemu winna jest nasza pamięć, czy też teoria względności ma swoje zastosowanie także w biologii?
Nad zagadką tą naukowcy łamią sobie głowę nie od dziś. Aktualnie obowiązującego wyjaśnienia fenomenu „czasoprzyspieszacza", z którym każdy z nas styka się i boryka, dostarcza psychologia poznawcza - nauka zajmująca się m.in. zasadami działania ludzkiego umysłu.
Świat odbierany oczami żaby, kota i człowieka to całkiem różne światy. A dla każdego z nich jest on jedyny i tak samo rzeczywisty. Na co dzień odbieramy bowiem tylko wąski wycinek z szerokiego spektrum otaczającej nas rzeczywistości. Widzimy ją jedynie przez niezwykle wąskie okienko, w czym przejawia się wielka mądrość ewolucji. Inaczej - stale bylibyśmy przytłoczeni zbyt wielką ilością napierających na nas zewsząd wrażeń. Nieuchronnie musiałoby to skończyć się szaleństwem.
Z postrzeganiem czasu jest podobnie. Dla dziecka, które ma 10 lat, następne 10 lat oznacza połowę życia.
Natomiast dla 50-latka to zaledwie jedna piąta tego, co przeżył. Sprawa jeszcze gorzej ma się ze stulatkami - dziesięcioletni czasokres między ich 90. a 100. rokiem życia jest tożsamy z jednym rokiem z życia dziesięciolatka!
Subiektywnie (ale dla każdego z nas jak najbardziej realnie) postrzeganie szybkości upływu czasu w okresie stu lat ulega więc aż dziesięciokrotnemu przyspieszeniu! I - w związku z tym, że mamy taki, nie inny aparat percepcji - nie ma na to rady!
Jedynie absolutna utrata pamięci rozprzęgająca logarytmiczną skalę rejestracji doznań jest w stanie skutecznie się temu przeciwstawić. Stąd - być może - błogi uśmiech zadowolenia tak często goszczący na twarzach osób cierpiących na demencję. Ale... czy skórka warta jest wyprawki?