Zima kojarzy się ze śniegiem, siarczystym mrozem, gołoledzią, wiatrem. Do takich warunków zdołaliśmy się przystosować na przestrzeni wielu, wielu lat. Zima to również przyjemności z nią związane. Jednak jak to w życiu bywa i przyjemności mogą mieć różny finał: kontuzje, odmrożenia, hipotermia.
Złamania, stłuczenia, odmrożenia
Z perspektywy lekarza zima to przede wszystkim liczne upadki i złamania, wypadki na sankach, nartach i lodowiskach. Ich ofiarami padają ludzie starsi oraz dzieci i młodzież. Kontuzje bywają banalne - potłuczenia, zwichnięcia, skręcenia, ale zdarzają się i poważne. Najgroźniejsze są złamania szyjki kości udowej u osób starszych. Dziecięce złamania nie są zazwyczaj tak groźne; nazywamy je złamaniami „zielonej gałązki" przez analogię do gałęzi młodego drzewa, gdzie złamaniu ulega tylko tzw. warstwa korowa. Łatwo takie złamania się nastawia i dobrze się zrastają w gipsie.
Zimą dochodzi też do odmrożeń, czyli zmian miejscowych pod wpływem niskiej temperatury. Zmiany tkanki są podobne do zmian oparzeniowych: początkowo występuje zaczerwienienie, potem zaburzeniu ulega czucie aż do całkowitej znieczulicy i zblednięcia. W miejscach odmrożeń powstają zmiany martwicze różnego rodzaju. Odmrożonych fragmentów ciała nie wolno rozcierać ani gwałtownie rozgrzewać, uszkodzone tkanki są bowiem delikatne i wrażliwe na dotyk. Nieumiejętne zabiegi mogą przyspieszyć martwicę.
Wychłodzenie, czyli hipotermia
Dla tej pory roku charakterystyczne są też przypadki wychłodzenia, czyli hipotermii. Może się to zdarzyć każdemu, chociaż, oczywiście, najbardziej narażeni na wychłodzenie są ludzie bezdomni, pozbawieni dachu nad głową, szukający schronienia w nieogrzewanych altanach gdzieś na działkach, w ruderach domów czy piwnicach. Do wychłodzenia dochodzi jednak również w innych sytuacjach. Często przytrafia się ono osobom starszym, mniej sprawnym, mieszkającym samotnie w źle ogrzewanych pomieszczeniach. Kiedy taki człowiek poczuje się źle, nie ma siły wstać i napalić w piecu lub oszczędza na ogrzewaniu albo też po prostu zasłabnie i wiele godzin leży w niedogrzanym mieszkaniu. Czasem taką bardzo już wychłodzoną osobę znajduje się dopiero po paru dniach, często w stanie krytycznym.
Wychłodzenie organizmu jest skutkiem zaburzenia naturalnego układu termoregulacji. Ośrodek termoregulacyjny znajduje się w mózgu. Tam sterowane są pewne przemiany patofizjologiczne, zapewniające nam termiczną równowagę. Człowiek jest istotą stałocieplną, utrzymuje temperaturę w granicach 36-38 st. C. Mechanizmy termoregulacyjne działają jednak do pewnego momentu. Gdy długo przebywamy w nieogrzewanym, zawilgoconym pomieszczeniu lub w innych warunkach, jakie zdarzają się np. amatorom górskich wspinaczek czy zbłąkanym wędrowcom na turystycznych szlakach, dochodzi do zaburzeń termoregulacji. Organizm nie radzi już sobie z kompensacją i następuje spadek tzw. temperatury głębokiej, panującej wewnątrz ustroju, poniżej 35 st. Celsjusza. Jest to właśnie hipotermia.
Śpiączka z wychłodzenia
Rozróżniamy hipotermię umiarkowaną (32-35 st.), średnią (30-32 st.) i głęboką - poniżej 30 st., która już bezpośrednio zagraża życiu i może doprowadzić do śmierci. Kolejne etapy hipotermii upośledzają funkcje centralnego układu nerwowego, co w konsekwencji rodzi utratę orientacji i przytomności aż do zapadnięcia w stan śpiączki przy hipotermii głębokiej. Jeśli trwa to dłużej, to dochodzi do zamarznięcia.
Pierwszymi sygnałami hipotermii, czyli wychłodzenia, są dreszcze, uczucie głodu wskutek przyspieszenia metabolizmu, parcie na mocz, niepokój i drżenie mięśniowe. Zwykle bronimy się przed tym, nakładając chroniącą przed zimnem odzież, pijąc coś gorącego. Ale ktoś, kto stracił przytomność lub jest niepełnosprawny, sam sobie z wychłodzeniem nie poradzi. Potrzebna jest mu pomoc.
Wychłodzenie dotyka też osoby, które wpadną do wody, a więc potencjalnych samobójców, ofiary wypadków komunikacyjnych, a także dzieci bawiące się na zamarzniętych stawach, rzekach czy jeziorach.
Szczególnie podatne na wychłodzenie są niemowlęta. Te zwłaszcza, które mają niedowagę. Ich wrażliwość wiąże się z niedojrzałością ośrodka termoregulacji. Kłopot z maluchami polega na tym, że nie tylko łatwo ulegają hipotermii, ale też szybko się przegrzewają.
Do wychłodzenia dochodzi także czasami podczas zabiegów operacyjnych, kiedy przetacza się duże ilości płynów i używa się mokrych serwet. Pacjent budzi się z narkozy z uczuciem zimna; jest to najłagodniejsza i krótkotrwała postać hipotermii.
Jak pomóc doraźnie
Pierwsza pomoc udzielana wychłodzonemu wymaga pewnej wiedzy. Przy wychłodzeniu głębokim konieczna jest reanimacja, a więc pomoc ściśle specjalistyczna. Przy hipotermii umiarkowanej i średniej, czekając na przybycie lekarza, można podjąć pewne działania takie jak przede wszystkim ogrzewanie bierne lub czynne. Błędem jest dążenie do szybkiego ogrzania. Powinno ono następować powoli, w takim tempie, w jakim doszło do wychłodzenia, a zatem nawet wiele godzin. Dość powszechnie na rozgrzanie podaje się alkohol, co miewa fatalne skutki. Trunek rozszerza naczynia obwodowe i nasila wychłodzenie. Dlatego też zdarza się, że osoby przemarznięte, broniąc się przed chłodem, piły alkohol i śmiertelnie się wychłodziły, chociaż temperatura powietrza wcale nie była bardzo niska. Alkohol, a także narkotyki, znacznie uszkadzają mechanizmy kompensacyjne, potęgując objawy hipotermii.
Nie wolno również nacierać miejsc najbardziej zziębniętych ani intensywnie ich rozgrzewać poprzez umieszczenie w pobliżu źródła ciepła. Niedokrwione tkanki są wówczas bardziej narażone na martwicę. Gwałtowne ogrzewanie może spowodować przemieszczenie się zimnej krwi z obwodu do centrum, co wywołuje ciężkie zaburzenia rytmu.
Jeśli osoba wychłodzona ma przemoczoną odzież, należy ją zdjąć, a samego poszkodowanego ułożyć w suchym miejscu i najlepiej okryć folią termoizolacyjną. Jeśli osoba wychłodzona jest przytomna, należy podawać jej napoje rozgrzewające.
Z hipotermią w szpitalu
Wychłodzenie jest procesem złożonym, z którego pacjenta trudno wyprowadzić. Zagrożony jest bowiem zaburzeniami rytmu serca i oddychania, a także innymi dysfunkcjami metabolicznymi.
Dopiero w szpitalu stosuje się tzw. ogrzewanie czynne, podając ciepłe gazy do oddychania, ciepłe płyny dożylnie, przepłukując pęcherz ciepłymi płynami i stosując krążenie pozaustrojowe ogrzanymi płynami. Wymaga to doświadczenia i specjalistycznego sprzętu. Pacjent poddawany takiej terapii przechodzi często przez różne fazy.
Wyprowadzanie z wychłodzenia bywa równie brutalne jak samo wychładzanie. Towarzyszą mu m.in. migotania komór i zaburzenia rytmu serca. Trzeba więc podawać wiele rozmaitych leków, czasem stosować defibrylację. Przy odrobinie szczęścia, dobrej pierwszej pomocy i zdrowym organizmie, wychłodzenie nie powinno pozostawić trwałych śladów. Wyjątkiem są sytuacje, gdy hipotermia idzie w parze z poważnym urazem. Pamiętam pacjenta, którego znaleziono na kolejowym nasypie przysypanego śniegiem. Wcześniej pił, przewrócił się i zasnął. Reanimacja trwała siedem godzin. Przywróciła pracę mózgu, serca, płuc. Pacjent odzyskał przytomność, ale wskutek doznanego przy upadku złamania kręgosłupa szyjnego, miał paraliż rąk i nóg. Uratowaliśmy człowieka, który jednak odtąd był już kaleką.
Ostrożnie z chłodem
W naszym środowisku mawia się, że nie można stwierdzić zgonu, dopóki nie przywróci się normalnej ciepłoty ciała. To brzmi paradoksalnie, ale oznacza, że właściwie każdy ma szansę wyjścia z hipotermii, lecz jakość późniejszego życia trudno przewidzieć. Zależy ona od wielu okoliczności, m.in. czasu przebywania w wodzie, spożytego alkoholu, przyjętych narkotyków lub środków nasennych i oczywiście ogólnego stanu zdrowia.
Przed chłodem możemy się chronić. Pomogą dobre buty, warstwowy sposób ubierania się, wreszcie jedzenie dostarczające więcej kalorii. Wychładzać się nie wolno. W zimowym plenerze zawsze trzeba mieć coś ciepłego do picia i kaloryczną przegryzkę w rodzaju czekolady lub batonika. Rozsądek nakazuje unikać samotnych wycieczek. W przypadkach chorób serca, układu krążenia i różnego rodzaju zaburzeń metabolicznych, może dojść do hipotermii nawet wtedy, gdy słupek rtęci na termometrze ledwo zejdzie poniżej zera.
Rozmowę z dr n. med. Ewę Raniszewską zanotowała Anna Jęsiak poradnia.pl