Moto Sfera

Powrót do fajności

Powrót do fajności

Zima może i nie rozpieszcza ostatnimi czasy, ale też daleko jej do tego co pamiętamy sprzed kilku lat. Powrót cieplejszych dni jednak rysuje się na horyzoncie coraz wyraźniej, podobnie jak stopniowo wydłuża się obecność słońca na widnokręgu. Wraz ze stopniowym wzrostem temperatur coraz więcej klasyków opuszczać będzie swoje zimowe legowiska i wrócą na nasze drogi, ciesząc nie tylko oczy ich właścicieli, ale i przechodniów. Leciwa dziś motoryzacja to rzecz piękna, acz kosztująca coraz więcej – i niestety na wymarciu.

 

Szeroko rozumiane klasyki, począwszy od polskiego Malucha, przez niemieckie czy japońskie ikony, po amerykańskie muscle cary – wszystkie one nadają otoczeniu kolorytu, a gdy są odpowiednio zadbane zwracają na siebie uwagę zdecydowanie bardziej, aniżeli nowe wypasione furki.

Motoryzacja dawnych lat ma swój smak i nie można powiedzieć, że jest to gorzki smak. Niestety dla nas, smak ten wiąże się z goryczą przemijania – rdzawa Mary nie odpuszcza, mimo że pasjonaci stale konserwują swoje maleństwa, a części na rynku wtórnym powoli zaczyna brakować, zwłaszcza do niektórych modeli. Stałe restaurowanie leciwych aut też nie należy do najtańszych zabaw, podobnie jak ich bieżące użytkowanie.

 

 

Dlaczego więc nie produkować nowych klasyków?

Wyobraźmy sobie fabrycznie nowego Mustanga ’67, który zjeżdża z taśmy produkcyjnej w 2017 roku. Ze względu na szereg regulacji i przepisów nie mógłby to być dokładnie ten sam Mustang co pół wieku temu, ale przecież mamy XXI wiek! Czy dostosowanie starego wzornictwa do panujących standardów to taki wielki wysiłek? Wystarczyłoby go odpowiednio naszpikować elektroniką, włożyć mu pod maskę dwulitrowego Ecoboosta (wiem, bluźnię teraz) i zapewnić wszystkich, że jest nie tylko tak dobry jak jego pradziad, ale nawet lepszy! Ortodoksyjni fani motoryzacji pewnie już ostrzą noże na mnie, ale zastanówcie się sami – to mógłby być sprzedażowy hit.

Mustang to oczywiście tylko jeden z przykładów. Porsche 944, Corvette C4, Toyota Supra, a może nawet antyczny Garbus? Wszystkie z automatyczną klimatyzacją, całym tym eko-badziewiem i wszystkimi cudownymi multimediami, które bawią nas w korkach. Ciekawa wizja?

Żeby jednak nie było, nie jestem wrogiem postępu technologicznego i produkowania coraz to „lepszych” samochodów. Czasy się zmieniają, podobnie jak i obowiązujące trendy. Nikt z nas nie chciałby przecież powrotu starej Alfy czy kanciastych Volvo. Podobnie powrót do 1.9 TDI byłby bardzo nie na miejscu. Istnieje jednak szereg klasyków, prawdziwych ikon motoryzacji, których powrót mógłby okazać się sprzedażowym hitem. Jest to także możliwość na przedłużenie życia tych wspaniałych legend, które tak bardzo wszyscy kochamy.

 

klasyka na masce

 

Zastanów się raz jeszcze

Wspaniałe i wygodne tylne kanapy? Lśniące kapsle zamiast szprych? Unoszone światła z przodu? Klasyczna linia coupe, albo lepiej – fastback? Te i wiele, wiele innych przyniosła nam lata temu motoryzacja, która obecnie staje się tak bardzo zunifikowana, że już nie tylko samochody jednej marki wyglądają tak samo, ale powoli ciężko odróżnić Niemca od Japończyka. Świat samochodów stał się może nie tyle nudny, co strasznie przewidywalny. Największym zaskoczeniem jest obecnie Bugatti Chiron, zbyt szybki nawet dla samego siebie. A kiedyś? Pomysłowość projektantów nie znała granic, prześcigali się by tylko przyciągnąć uwagę klientów. Gdzie te czasy?

 

klasyka na drodze

 

Z jakiegoś powodu jednak nikt się na taki krok nie decyduje…

Czy winien jest Lanos produkowany jeszcze do niedawna na Wschodzie? A może szanowna Łada we wszystkich swych jednakowych odsłonach? Bo nie chce mi się wierzyć, że nikt jeszcze na taki pomysł nie wpadł – powroty są fajne i wszyscy zdają sobie z tego sprawę.

Mówienie o aerodynamice i konieczności dopasowania nadwozia do optymalnego przepływu powietrza można włożyć między bajki. Nie chcemy aut doskonałych, tylko aut które znów pokochamy. Postulat o ekologii można spełnić poprzez wyposażenie auta we wszystkie te niesamowite technologie, a bezpieczeństwo pieszych wpadających na podnoszone reflektory z pewnością da się jakoś rozwiązać – nie wierzę, że taki reflektor jest większym zagrożeniem od przemieszczającej się stodoły (Dodge RAM jest świetnym przykładem).

Możliwe zatem, że ktoś przeprowadził odpowiednie badania rynku i stwierdził, że taki ruch nie miałby najmniejszego sensu, bo znajdzie się szereg malkontentów, dla których nowe wydanie będzie pozbawione duszy i charakteru. Dobrze jest jednak pomarzyć, bo może czas odgrzewanych kotletów jeszcze nadejdzie.

Ja osobiście czekam na powrót Porsche 944 – a Ty?

Łukasz Heger