Moto Sfera

Renault Captur, czyli do twarzy mi w Capturze

Renault Captur, czyli do twarzy mi w Capturze

Sporych rozmiarów kampania reklamowa promująca najnowszy model Renault podsunęła naszej redakcji pomysł, że może warto sprawdzić – dlaczego w mediach jest tak głośno. Umówiliśmy się zatem na randkę z nowym Capturem, ale jak się okazało w czasie jej trwania, pierwsze wrażenie jest ważne, ale nie najważniejsze.

 

Renault Captur określany jest mianem miejskiego crossovera, co już uważam za spore przerysowanie. Samochód nie jest duży, nie posiada napędu na cztery koła… To bardziej garbaty kompakt, albo karłowaty SUV. Po kolei jednak.

 

Image

Samochód na zdjęciach wypada przeciętnie. Wydaje się być postawny i masywny. Strasznie razi też potężnych rozmiarów logo Renault z przodu. Kolejne modele będą miały logo na całej masce chyba… Ale taka moda zapanowała wśród wielu producentów. Jednak jak to z modą bywa – jest raczej sezonowa.
Z bliska jednak okazuje się, że Captur jest naprawdę ładnym autem. Ciężko tu może mówić o nie wiadomo jak wielkiej urodzie, ale ma w sobie coś uroczego. Może przypomina odrobinę garbate jajko, albo żabę na sterydach, ale nie trzeba wiele czasu i można się przekonać do jego wyglądu.

Warto mieć na uwadze też kolor auta, który w przypadku Captura ma znaczenie kluczowe. I tak jak lubię samochody w jedynym słusznym kolorze, czyli czarnym, tak tu – zdecydowanie wolę wizerunkową pomarańcz, w katalogu nazwaną Orange Arizona. Niestety w kolorze Czarny Etoile samochód wygląda jak genetycznie modyfikowany Smart, aż strach wsiadać, jeśli ktoś ma klaustrofobię.

Reszta pozostaje już kwestią gustu każdego człowieka z osobna. Design jest nieco hipsterski, nieco nazbyt nowatorski jak na mój gust, a mimo to posiada tę cenną cząstkę zadziorności, która powoduje, że ciężko przewidzieć, czego można się po Capturze spodziewać w czasie jazdy.

Wnętrze pojazdu wykonane zostało starannie, jest nawet zadziwiająco przestronnie. Najbardziej jednak ucieszył mnie zachwyt firmy Renault nad szufladą, która dostała nawet swoją nazwę Easy Life, gdyż posiada rekordową pojemność 11 litrów i jest łatwo dostępna dla kierowcy i pasażera. Poważnie?

Ruszamy

No może nie do końca, najpierw trzeba było ustawić fotel, lusterka, odpalić samochód i oczywiście zapiąć pasy. Regulacja fotela super, osoby wysokie nie będą musiały się gimnastykować, żeby się zmieścić. Lusterka większe niż w większości miejskich aut, ale to da się wyjaśnić postawnością Captura. No i odpalanie… długo szukałem jak to zrobić. Dla fanów marki z pewnością nie byłby to problem, ale ponieważ to moje pierwsze auto na kartę to musiałem chwilę się pogłowić. Ale już dobrze. Naciskamy magiczny przycisk, samochód odpala niemalże niezauważalnie. Pierwszy bieg i jedziemy.

Testowany egzemplarz to wersja z najmniejszym silnikiem benzynowym Energy TCe 90 o pojemności 0,9l i mocy 90 koni mechanicznych z turbodoładowaniem już od 2 tysięcy obrotów. Ruszyliśmy powoli przez ciasny parking, ale bez najmniejszego stresu, że samochód się nie zmieści. Od samego ruszenia można z łatwością wyczuć Captura, co jest sporym atutem.

 

Drugi bieg

Wyjechaliśmy z parkingu, pora wrzucić drugi bieg. Patrząc na dość masywną budowę samochodu i stosunkowo niewielką moc oraz malutką pojemność obawiałem się, iż będzie to żmudny i męczący przejazd. Co jednak się okazało – wcale nie trzeba wciskać gazu do deski. Odrobina gazu, 2 tysiące obrotów, włącza się turbina i samochód odskakuje do przodu jak poparzony. Nie spodziewałem się po prawdzie, co poskutkowało równie szybkim testowaniem hamulców w trybie awaryjnym – a i te nie zawiodły. Nieźle.

Chwilę później turlałem się na drugim biegu próbując wypłynąć na trochę szersze wody, gdzie można było sprawdzić, co ten mały wariat pod maską potrafi.

Trójka, czwórka, piątka

Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie dynamika jazdy przy tak małym silniku. Turbo zdziałało cuda i dostarczyło całkiem sporo frajdy z jazdy, ale… tylko do 130km/h. Później stało się coś niepokojącego. Samochód zaczął bowiem się zachowywać, jakby zupełnie nie miał mocy. Co tu dużo mówić, zabrali mu trochę pojemności i pozbawili jednego cylindra – o wszystkim tym postanowił przypomnieć przy większej prędkości sam Captur, zachowując się zupełnie jakby chciał powiedzieć „ODDAJCIE MI MÓJ CYLINDER”. Niestety drogi Capturze, bycie eko ma swoją cenę, musisz pocierpieć.

Ciekawostką jest też pokazywanie w trybie rzeczywistym, czy jeździmy ekologicznie (a przy tym ekonomicznie), czy też nie. Informują o tym 3 kolory na wyświetlaczu, zielony, żółty i czerwony (trochę reggae). Wskazanie wyświetlacza zmienia się zależnie od operowania gazem i zmiany biegów. Nie chwaląc się, prawie bez przerwy pokazywało mi się zielone wskazanie, czyli jechałem tanio, ponoć.

Problematyczna pozostaje jednak zmiana pasa ruchu, bowiem w tym samochodzie nic nie widać. Szerokie słupki oraz mocno zredukowana i wysoko osadzona tylna szyba powodują, że operować w czasie jazdy można tylko na lusterkach, co wymusza wzmożoną czujność, niestety.

Komfort jazdy, trzeba przyznać, jest wysoki. Captur zapewnia wysoki poziom wygody, zarówno na parkingu, jak i na autostradzie. Doskonale też trzyma się drogi, jak na auto tych rozmiarów, z napędem tylko na przednią oś. No i całkiem nieźle tłumi wyboje, nie wiem jak długo to potrwa, bo to dopiero pokaże praktyka osób, które zakupią Captura oraz statystyka serwisowa, ale na chwilę obecną jest dobrze.

 

Zatrzymajmy się

Katalogowe spalanie w cyklu miejskim tej wersji powinno wynosić 6 litrów. Świetne auto do miasta można powiedzieć, ale jest pewne przekłamanie. Mianowicie – samochód twierdził, że jadę zdecydowanie ekologicznie i ekonomicznie, a komputer wykazał średnie zużycie paliwa 8,5l/100km. Dużo jak na samochód, który za szybko nie pojedzie.

 

Garść ciekawostek

Samochód w każdej wersji posiada seryjnie wszystkie możliwe systemy mające na celu ogłupić kierowcę, takie jak ABS, ESC, czy wspomaganie ruszania pod górę.

Tylna kanapa posiada możliwość przesunięcia oraz złożenia, dzięki czemu wygenerować można bardzo dużych rozmiarów bagażnik, jeśli zajdzie taka potrzeba. Proste i użyteczne.

W każdej wersji wyposażeniowej i silnikowej auto posiada już wcześniej wspomnianą szufladę Easy Life, ciągle nie rozumiem jej fenomenu.

Najtańsza wersja wyposażeniowa posiada pełną elektrykę, zarówno lusterka, jak i szyby z przodu oraz z tyłu, są sterowane elektrycznie. Wersja ta posiada także ogranicznik prędkości, kierownicę regulowaną w każdą możliwą stronę, światła do jazdy dziennej z diodami LED, moją ulubioną szufladę – czyli spory wypasik jak na wersję podstawową.
Co jednak należy zauważyć – wersja podstawowa nie posiada radia. Tak dokładnie, nie ma radia. XXI wiek i samochód, który w Azji produkowany jest pod nazwą Samsung QM3 – nie posiada radia. Takowe jest w opcji, lub w bogatszej wersji wyposażeniowej. Niezależnie co wybierzemy, przyjdzie słono za nie zapłacić.

Warto też wspomnieć, że Renault Captur zbudowany jest w ponad 7% z tworzyw sztucznych pochodzących z recyklingu, a także zawiera 95% tworzyw, które po jego wyeksploatowaniu nadadzą się do odzysku, cudownie!

 

Werdykt

Renault Captur nie lśni w telewizji, jest nieco dziwaczny. Do tego ta nazwa, która w naszym kraju brzmi wyjątkowo zabawnie. Z bliska samochód można polubić, prowadzi się go całkiem przyjemnie, daje sporą frajdę jeśli poznać go bliżej, jeśli zechce się go poznać.

Nie jest to jednak samochód, który świetnie spisze się w trasie. Nie jest to samochód, który pojedzie szybko. Nie jest to też samochód tani, gdyż najtańszy wariant (bez radia) kosztuje niecałe 54 tysiące złotych, a i pali więcej niż mówią, że powinien.

Jest to świetne auto dla gospodyń domowych, z całą pewnością świetnie jeździ się nim na zakupy, czy odbiera dzieci ze szkoły, ale właśnie – mi czegoś w nim zabrakło, mocy.

W mojej ocenie, znajdą się ludzie, którzy kupią to auto z tych, czy innych względów. Ale raczej nie będzie to sukces marki Renault.

Łukasz Heger