W świecie pełnym stresów i obcych ludzi, szukamy pociechy u osób nam drogich. Jeśli są oni obojętni lub nazbyt zaabsorbowani problemami, jakie niesie współczesne życie, i przez to nie spełniają naszych oczekiwań, grozi nam psychiczny niedosyt owego podstawowego wsparcia, jakie daje kontakt cielesny.
Jeśli wskutek moralizatorstwa zbałamuconej mniejszości przejawy intymności ze strony naszych bliskich ulegają zahamowaniu, bo dali sobie wmówić, że korzystanie z rozkoszy dotyku jest grzeszne i nieprzyzwoite, wówczas nawet w otoczeniu osób najbliższych i najukochańszych możemy odczuwać głód dotyku i fizyczną samotność. Jako gatunek jesteśmy jednak na tyle przemyślni, że nie mając tego, czego bardzo pragniemy albo potrzebujemy, wkrótce znajdujemy odpowiedni substytut.
Jeśli nie doznajemy miłości w obrębie rodziny, wkrótce zaczynamy jej poszukiwać gdzie indziej
Zaniedbywana żona znajduje sobie kochanka, a małżonek kochankę i znów rozkwita intymność cielesna. Niestety, takie substytuty nie zawsze wpływają korzystnie na istniejące jeszcze przejawy życia rodzinnego, stanowią bowiem dla nich konkurencję i bywa, że je całkowicie zastępują, co wywołuje mniejsze czy większe spustoszenia w życiu społecznym.
Mniej szkodliwy bywa kontakt ze specjalistami mającymi patent na dotykanie
Takie kontakty mają tę wielką zaletę, że nie stanowią zwykle konkurencji dla relacji wewnątrz rodziny. Szeroki zakres intymności ze strony masażysty, jeżeli tylko stosowany jest w sposób ściśle profesjonalny, nie może służyć za powód do rozwodu. Ale nawet zawodowy dotykacz, jak najbardziej oficjalnie upoważniony do dotykania, z fizjologicznego punktu widzenia nie przestaje być dorosłym człowiekiem i dlatego nieuchronnie widzi się w nim potencjalne zagrożenie seksualne. Rzadko mówi się otwarcie o „dostrzeganiu" tego zagrożenia, jeśli nie brać pod uwagę sporadycznych dowcipów.
Społeczeństwo nakłada coraz więcej ograniczeń na istotę i kontekst wyspecjalizowanych przejawów intymności. Przede wszystkim rzadko przyznajemy, że one w ogóle istnieją. Na tańce idziemy nie po to, żeby kogoś dotykać, tylko po to, żeby się „zabawić". Do doktora idziemy z powodu wirusa, a nie żeby się podnieść na duchu. Do fryzjera idziemy, żeby się ostrzyc czy uczesać, a nie po to, żeby dać się popieścić po głowie. Wszystkie te oficjalne funkcje są naturalnie bardzo przekonujące i ważne. Muszą takie być, aby zamaskować coś innego, co się dokonuje w tym samym czasie, mianowicie poszukiwanie przyjaznego kontaktu cielesnego. Gdy oficjalne funkcje tracą na znaczeniu, zbyt wyraźnie ujawnia się ta niezaspokojona potrzeba kontaktu i wtedy rodzą się natrętne pytania o nasz styl życia, na które wolelibyśmy raczej nie odpowiadać.
Jednak podświadomie zdajemy sobie sprawę z gry, jaka się tu toczy, i w ten sposób pośrednio związujemy ręce, które mogłyby nam udzielić pieszczoty. Czynimy to, bezwiednie stosując się do konwencji i kodeksów, które regulują postępowanie redukujące nasze lęki seksualne. Po prostu akceptujemy abstrakcyjne reguły właściwej etykiety i mówimy sobie wzajemnie, że pewnych rzeczy się „nie robi" i że nie są one „stosowne". Niegrzecznie jest pokazywać palcem, nie mówiąc już o dotykaniu. Niegrzecznie jest okazywać swoje uczucia.
Dokąd więc mamy się zwrócić?
Odpowiedź ma przyjemną i pieszczotliwą postać kociaka leżącego na kolanach. Otóż zwracamy się do innych gatunków stworzeń. Jeżeli najbliżsi ludzie nie są w stanie dostarczyć nam tego, czego pragniemy i jeżeli poszukiwanie intymności u obcych jest zbyt niebezpieczne, możemy skierować kroki do najbliższego sklepu zoologicznego i za niewielką sumę kupić sobie trochę intymności zwierzęcej. Zwierzątka są bowiem niewinne, nie stwarzają problemów i nie zadają pytań. Liżą nas po rękach, ocierają się nam łagodnie o nogi, zwijają się do snu na naszych kolanach i trącają nas nosem. My zaś możemy je przytulać, głaskać, poklepywać, nosić jak niemowlęta na rękach, drapać za uszami, a nawet całować.
Jeśli zjawisko to wydaje się komuś błahe, przyjrzyjmy się jego skali. W Stanach Zjednoczonych na zwierzątka domowe wydawało się niedawno ponad 5 miliardów dolarów rocznie. W Wielkiej Brytanii - 100 milionów funtów, a wedle nowych ocen dziś suma ta co najmniej podwoiła się. Tam, gdzie w grę wchodzą takie liczby, określenie „błahe" nie ma zastosowania.
Jak wiemy obejmując się poklepujemy się wzajemnie po plecach, a jako kochankowie lub jako rodzice i dzieci głaszczemy się po włosach i po skórze. Jest jednak oczywiste, że nam to nie wystarcza, czego dowodem są miliardy pieszczot ze zwierzętami. Ponieważ obowiązujące nas ograniczenia kulturowe blokują nasze kontakty z ludźmi, przenosimy nasze przejawy intymności na uwielbiające nas zwierzątka, służące jako substytuty miłości.
Sytuacja ta doprowadziła niektóre osoby do formułowania niezwykle krytycznych opinii na ten temat. Ktoś nawet nazwał to zjawisko „petyszyzmem", jednak zostało ono potępione jako objaw dekadenckiej nieumiejętności intymnego porozumiewania się ludzi tworzących współczesną cywilizację. W szczególności wskazywano na to, że więcej pieniędzy przeznacza się na zapobieganie okrucieństwu wobec zwierząt niż na zapobieganie okrucieństwu wobec dzieci. Jako nielogiczne i obłudne odrzuca się natomiast argumenty na rzecz hodowania zwierząt domowych. Argument, że daje to wiedzę o życiu zwierząt, uważa się za bezsensowny, ponieważ niemal zawsze stosunek do zwierząt jest nacechowany dość prymitywnym antropomorfizmem.
Zwierzęta ulegają humanizacji i postrzega się je zupełnie nie jako prawdziwe zwierzęta, lecz jako owłosionych ludzi. Argument, że są one niewinne i bezradne, że potrzebują naszej pomocy, uważa się za nader jednostronny w czasach, gdy maltretuje się niemowlęta i wybija całe wioski. Jak mogliśmy dopuścić, by w tym naszym oświeconym czasie zabito lub raniono miliony dzieci w różnych konfliktowych regionach świata, gdy w tym samym czasie nasze kotki i pieski otrzymują fachową i natychmiastową pomoc, gdy tylko jej potrzebują? Jak to możliwe, żebyśmy w okresie tylko 100 minionych lat dali dorosłym mężczyznom przyzwolenie, by w działaniach wojennych zabili ponad 100 milionów przedstawicieli własnego gatunku, gdy jednocześnie wydajemy o wiele więcej milionów na tuczenie naszych pieszczochów. Czyżby doszło do tego, że dla innych gatunków staliśmy się lepsi niż dla własnego?
Są to poważne argumenty i nie da się ich łatwo zbyć, ale mają one pewien istotny mankament. Mówiąc najprościej - stara to prawda, że zło dodane do zła nie czyni dobra. Niewątpliwie tulenie zwierzątka i jednoczesne odpychanie dziecka jest czymś okropnym, chociaż w skrajnych sytuacjach i to się zdarza. Jednak nierozsądne jest używanie tego jako argumentu przeciwko przytulaniu zwierzątka. Wątpliwe, czy nawet w tych skrajnych sytuacjach zwierzę „kradnie" pieszczoty dziecku. Jeśli z jakichś przyczyn o podłożu neurotycznym dziecko nie doznaje przejawów miłości rodzicielskiej, jest rzeczą wątpliwą, czy przy braku zwierzęcego pieszczocha sytuacja uległaby poprawie. Niemal zawsze zwierzę jest wykorzystywane jako dodatkowe źródło intymności albo jako substytut przejawów intymności, których i tak już z jakiegoś powodu brakuje. Twierdzenie, że z powodu większej troski o zwierzęta cierpią inni ludzie, wydaje się zupełnie nieuzasadnione.
Wyobraźmy sobie, że jakaś nagła choroba z dnia na dzień wyniszczyła wszystkie zwierzęta domowe i położyła kres wszystkim tym milionom czułych przejawów intymności, które zaistniałyby między tymi zwierzątkami a ich właścicielami. Gdzie podziałaby się cała ta miłość? Czy zostałaby ona cudownym sposobem przeniesiona z powrotem na innych ludzi? Niestety raczej nie. Natomiast miliony ludzi, również wielu samotnych i z różnych przyczyn pozbawionych dostępu do prawdziwej intymności ludzkiej, zostałoby odartych z bardzo ważnej formy czułego kontaktu cielesnego. Samotna starsza pani, która za jedyne towarzystwo ma swoje koty, nie zaczęłaby chyba głaskać listonosza. Mężczyzna, który z czułością poklepuje swojego psa, z jego braku nie zacząłby raczej częściej poklepywać swojego nastoletniego syna.
Jest prawdą, że w idealnym społeczeństwie nie powinniśmy potrzebować tych substytutów czy jakiegoś dodatkowego ujścia dla naszej intymności, ale propozycja, by się tego całkowicie wyzbyć, byłaby próbą leczenia objawów, a nie przyczyny trudności. Nawet w idealnym, kochającym się i wolnym od uprzedzeń cielesnych społeczeństwie mielibyśmy jeszcze sporą nadwyżkę intymności, którą moglibyśmy obdarzyć naszych zwierzęcych towarzyszy, nie dlatego, że takie kontakty byłyby nam potrzebne, lecz po prostu dlatego, że dostarczałyby nam one dodatkowej przyjemności, nie stanowiącej żadnej konkurencji dla naszych stosunków z innymi ludźmi.
Dla wielu ludzi zwierzątko domowe nie jest substytutem kogoś do towarzystwa w ogóle, ale substytutem kogoś konkretnego, a mianowicie dziecka. Tutaj ważny staje się rozmiar zwierzęcia. Z kotami nie ma problemu, ale przeciętny pies jest zbyt duży i dlatego niektóre rasy w drodze hodowli selektywnej stopniowo zmniejszano, aż wreszcie uzyskały wymiary odpowiadające proporcjom ludzkiego niemowlęcia. Dzięki temu ich właściciele mogą je teraz tulić w swoich pseudorodzicielskich ramionach, podobnie jak robią to z kotami i innymi stworzeniami domowymi, takimi jak króliki czy małpki. Jest to najpopularniejsza forma kontaktów cielesnych ze zwierzątkami domowymi.
Analiza wielkiej liczby zdjęć, na których widnieją właściciele w kontakcie z swoimi zwierzętami, dowodzi, że trzymanie zwierzęcia w ramionach, tak jak trzyma się niemowlę, stanowi 50 procent wszystkich sfotografowanych form intymności. Kolejne miejsce na liście zajmuje poklepywanie (11 procent), dalej - półobjęcie, polegające na otoczeniu zwierzęcia jednym ramieniem (7 procent), a po nim - przytulenie policzka do ciała zwierzęcia, zwykle w okolicy jego głowy. Innym przejawem intymności występującym zaskakująco często jest pocałunek usta-usta (5 procent) z udziałem wszelkich gatunków zwierząt, od papużki falistej do wieloryba. Można by sądzić, że wieloryb jako obiekt intymności pozostawia coś niecoś do życzenia.
Interakcja płciowa
Dotąd mówiliśmy o przejawach intymności mających charakter przyjacielski lub rodzicielski, ale u niektórych ludzi kontakty te posuwają się aż do pełnej interakcji płciowej. Jest to zjawisko rzadkie, ale ma długą, sięgającą starożytności historię, o czym świadczą najdawniejsze dzieła sztuki i literatury. Przejawy te występują w dwóch głównych formach: albo mężczyzny spółkującego ze zwierzęciem, zwykle jest to oswojone zwierzę gospodarcze albo masturbacji, w której naturalną skłonność do lizania występującą u niektórych gatunków ukierunkowuje się na lizanie lub ssanie męskich lub kobiecych narządów płciowych w celu wywołania podniecenia. Świadczy to o wysokim stopniu wyalienowania i frustracji w sferze kontaktu cielesnego w społecznościach ludzkich, w których możliwe są tak bardzo wypaczone przejawy intymności. Jeśli jednak pamiętamy o występujących we współczesnych cywilizacjach milionach mniej znaczących przejawów intymności między ogromną rzeszą zwierząt a ich właścicielami, przybierających formę przytulania, całowania i głaskania, nie może nas zaskakiwać to, że w niewielkim ułamku tych kontaktów intymność przybiera tak drastyczne formy.
To jednak nie wszystko
Powyżej przyglądaliśmy się temu, jak w złaknionym kontaktów świecie wykorzystuje się żywe substytuty ciała ludzkiego. W ogólnym rozrachunku na kontakty te składa się ogromna liczba interakcji dotykowych i pod tym względem zwierzęta są dla nas czymś ogromnie ważnym. Rozważaliśmy przeważnie działania osób dorosłych, ale trzymanie zwierzątek domowych jest też ważnym wzorcem dla starszego dziecka, gdy zaczyna ono naśladować rodziców, otaczając małe zwierzątka pseudorodzicielską opieką, tuląc je, nosząc na rękach, pielęgnując i troszcząc się o nie, jakby były całkowicie zależnymi od nich niemowlętami.
U młodszych dzieci problem ten rozwiązuje się za pomocą pluszowych zwierzątek, będących substytutami substytutów miłości. Dzieci otaczają je troską i miłością, jakby były żywymi istotami, a przywiązanie do pluszowego niedźwiadka jest równie silne i gorące jak przywiązanie starszego dziecka do ulubionego królika czy jeszcze później do uwielbianego kucyka. U wielu dziewcząt przywiązanie do sporych rozmiarów zwierzątka-przytulanki trwa aż do okresu dorosłości. Gdy bardzo potrzebujemy jakiegoś krzepiącego kontaktu cielesnego, wystarcza nam nawet przedmiot nieożywiony, i to właśnie może stać się dobrym tematem na jakieś kolejne spotkanie...