Ideologia zmierzchu i samo spychania się w cień, zastępowana jest przez ideologię obsesyjnego samo naprawiania ciała i samo udoskonalania. Pomysły sprzed wieku, jak radzić sobie ze starością, kiedy to na bolączki ciała pomóc miała wzrastająca siła intelektu, odchodzą nieco w cień, ponieważ ciało staje się równie ważne dla starości, jak istotne jest dla młodości i wieku średniego.
Nowa ideologia związana z naprawianiem starego ciała jest najlepiej widoczna w sferze seksualności, do której do niedawna osoby w wieku podeszłym nie miały kulturowego dostępu (choć cichcem, unikając wzroku innych, z pewnością wiele takich osób nie zaprzestawało erotycznych igraszek). To, co kiedyś było naturalnym zanikiem libido, przychodzącym wraz z wiekiem (z czym się trzeba było po prostu pogodzić) jest dzisiaj, w kulturze konsumpcji, dysfunkcją seksualną, którą trzeba i można leczyć.
Do tego „leczenia" pchają się drzwiami i oknami rozmaite przemysły i instytucje obecne na konsumpcyjnym rynku: firmy farmaceutyczne, salony kosmetyczne, chirurgia plastyczna, przemysł rehabilitacyjny i sportowy, producenci parafarmaceutyków, organizatorzy rozrywek etc. Szczególnie celują w tym zajęciu przemysły bezpośrednio ingerujące w ciało i czyniące z osób starszych swoich stałych pacjentów.
Czas zacząć traktować seks jako coś, co nie jest uzależnione od warunków biologicznych, od jakiegoś tam starzenia się ciała i degeneracji jego funkcji, ale od warunków kulturowych, a zatem od tego, jak będziemy pod wpływem innych ludzi traktować seks w wieku starszym i jak będziemy się z tym czuli.
Całkiem niedawno, bo w połowie XX wieku, seksuologia i gerontologia doszły do wniosku, że udane życie seksualne jest zdrowym i koniecznym komponentem starzenia się. Przekujmy to na język obowiązujący w kulturze konsumpcyjnej - bycie emerytem nie uprawiającym seksu (a zamiast tego uprawiającym na działce marchewkę) jest niemodne. Cóż z tego, że ciało odmawia czasem współpracy. Można tę odmowę nazwać w taki sposób, żeby zamiast nierozwiązywalnego kryzysu biologicznego powstał nam problem medyczny, łatwy do rozwiązania za pomocą medykamentów.
I tak brak erekcji, która od zawsze była dla mężczyzn w wieku podeszłym oznaką, żeby dali już sobie spokój i zamiast tego pisali książki, jest dzisiaj w pełni modyfikowalnym, niby tylko związanym z wiekiem zjawiskiem. Niby, bo czyż zapracowani młodzi mężczyźni takich problemów nie miewają? Miewają, i trzeba taką dysfunkcję, w imię lepszego i przyjemniejszego życia, wyeliminować za pomocą dostępnych środków medycznych.
Starsze panie wcale nie mają lepiej, ale i nie mają gorzej. Wśród nich również występują zaburzenia i dysfunkcje (zauważmy: dysfunkcja to coś odwracalnego, to jeszcze nie jakaś tam katastrofa czy uwiąd), które jednak równie łatwo jak w wypadku mężczyzn można pokonać.
Jedną z takich dysfunkcji jest kobiece zaburzenie pobudzenia seksualnego, które zwie się female sexual arousal disorder. Jeśli utworzymy od stów angielskich skrót (jest on używany w literaturze medycznej, a brzmi FSAD), to łatwo zauważymy, że bardzo, ale to bardzo zabawnie brzmi on w omawianym tu kontekście. Z FSAD-em radzimy sobie podobnie jak z brakiem męskiej gotowości. Potykamy to i owo i już w porządku.
Nietrudno zauważyć, że takie traktowanie przypadłości życia seksualnego osób w starszym wieku -jako czegoś odwracalnego, jako dysfunkcji nadającej się do szybkiego i koniecznego uleczenia - jest na rękę (czy raczej na bardzo wiele rąk) koncernom produkującym owe lekarstwa. Dysfunkcja seksualna to dziś niemal epidemia czekająca każdego, kiedy dojdzie do odpowiedniego wieku, a impotencja jest gorsza od śmierci. W związku z takim kulturowym przedefiniowaniem problemów z seksualnością ludzi starszych (seks jest niezbędnym elementem dobrego jakościowo życia, a nie żadną perwersją czy zboczeniem), zmieniono również medialną otoczkę haseł pojawiających się w reklamach produktów, które mają służyć ulepszaniu tego seksu. I tak, leki na impotencję nie są już żadnymi afrodyzjakami sprzedawanymi pokątnie w jakichś zapchlonych i niedoświetlonych sex-shopach, tylko stałym elementem terapii zdrowotnej wykonywanej w jasnych, schludnych i czyściutkich gabinetach drogich medyków.
Reklama
Pompka do penisa, której niegdyś używali geje albo panowie - jak w Gorzkich godach Romana Polańskiego – wybitnie znudzeni dotychczasową działalnością łóżkową, jest dzisiaj traktowana jako absolutnie poważny, mechaniczny lek na dysfunkcje emerytów i nikt nie śle pod ich adresem głupawych uśmieszków, kiedy kupują taką pompkę na receptę od geriatry.
Oczywiście, w dobie viagry i jej odpowiedników pompki poszły nieco w zapomnienie, jednak na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku były, oprócz implantów, jedyną radą na problemy z krwiobiegiem w rejonach lędźwi starszych mężczyzn. Krótko mówiąc, przemianowanie „zmierzchu seksu" na „dysfunkcje seksu" zaowocowało całym rynkiem rozkręconym wokół samopoczucia osób w wieku emerytalnym.
Kiedy mężczyzna w słusznym wieku bierze viagrę, wymaga to od jego partnerki, by kupiła sobie preparat nawilżający.
Jeśli kobieta używa preparatu nawilżającego, to mężczyzna potrzebuje nakładki na penisa wzmagającej tarcie, a zatem i przyjemne odczucia. Jeśli mężczyzna używa nasadki, która mu uprzyjemnia seks, to chce tego aktu dokonywać częściej, poza tym robi to dłużej, co zmusza kobietę do przyjmowania środków na podniecenie. Kiedy kobieta bierze takie środki, mężczyzna potrzebuje „stymulatora energetycznego". Kiedy nałyka się stymulatorów, musi brać dodatkowo pigułki antyzawałowe. I tak dalej, w bliżej nieokreśloną nieskończoność. Granice w tym zakresie wyznacza tylko wyobraźnia kreatorów i producentów produktów do skonsumowania w trakcie uciech seksualnych.
A im więcej z tymi uciechami kłopotów, jak w wypadku osób starszych, tym więcej pojawia się pomysłów. Problem jedynie w tym, jak te produkty rozreklamować wśród starszych osób, jak rozbudzić w nich potrzebę ich posiadania i namówić do kupna. I tu pojawia się sedno problemu z emerytami w dobie masowej konsumpcji. Otóż, wcale nie konsumują oni masowo. A przynajmniej nie wszyscy. Są tego powody, z którymi koniecznie powinni zapoznać się sprzedawcy, jeżeli nie chcą w przyszłości stracić dynamicznie rozwijającego się rynku.