Intymność

Seks w podróży

Seks w podróży

Badania przeprowadzone wśród amatorów dalekich wakacyjnych podróży dowodzą, że największym niebezpieczeństwem okazał się seks uprawiany w podróży. Jest on większym niebezpieczeństwem niż wszystkie dotychczasowe zagrożenia związane z podróżą.

 

Ostrzeżenie to nie jest bezpodstawne: Międzynarodowe Stowarzyszenie Medycyny Turystycznej zorganizowało konferencję naukową, na której przedstawiono wyniki badań przeprowadzonych z udziałem 442 podróżnych z USA i z Europy do Limy i Peru.

Okazało się, że 12 proc. badanych przyznało się do tego, że uprawiali seks z tzw. ludnością miejscową. Ponad połowa przyznała, że kontakty te nie były przez nich wcześniej zaplanowane i zaledwie 52 proc. turystów użyła prezerwatywy, reszta poszła śmiało, czyli bez gumy.

Zdaniem specjalistów w zachowywaniu tym nie ma niczego niezwykłego, albowiem znaczna część turystów podczas podróży podlega syndromowi "słońce, plaża, seks" i zapomina o koniecznej trzeźwości i rozwadze.

Okazuje się, że ludzie podróżujący do egzotycznych krajów, na jakiś czas wyrwani ze swojego środowiska, nadzoru rodziny, krewnych i znajomych i kolegów z pracy, wykazują skłonność do częstszego niż zwykle odwiedzania barów, nie mówiąc już o lokalnych wariantach agencji towarzyskich.

Nie oznacza to, że są bardziej odporni na choroby przenoszone drogą płciową, co gorsza innych niż u nich w domu. W krajach Ameryki Łacińskiej czyhają na nich (oprócz dobrze znanego, by nie powiedzieć zadomowionego, wirusa HIV): limfogranuloma venerium (LGV) i donovanosis (chancroid), które są rzadko spotykane w USA, choć przenoszone do tego kraju przez nierozważnych turystów.

Poza tym przenoszą oni inne choroby, niejako przy okazji, roznoszone drogą "pozaseksualną", takie jak malaria i denga, choroba wywołana przez arbowirusa grupy B.

 

na wyjezdzie

 

Są też inne "piranie": rzeżączka z Południowo-Wschodniej Azji i Afryki jest odporna na normalną kurację antybiotykową, podobnie jak tego typu choroby pochodzące z Hawajów. Trudno jest też uratować osoby heteroseksualne, które zawitały, nawet na krótko, do krajów Afryki Południowej - twierdzą specjaliści.

Duże jest także zagrożenie trudno wyleczalnym syfilisem, który jest efektem beztroskich podróży zagranicznych, podkreślają eksperci brytyjskich służb sanitarno-epitedemiologicznych.

Największe zagrożenie wynika jednak z zarażenia nieznanym szczepem wirusa HIV, pochodzącym - nie jak "podtyp B" z Ameryki Północnej i z Europy - lecz a Afryki i z Azji. Antyretrowirusy mogą się tu okazać dalece nieskuteczne.

Młode dziewczyny w Marakeszu chętnie dają Amerykanom wszystko - pisze "CBS News" - ale nie chcą pieniędzy za usługę, marzą tylko o wyjeździe z kraju. Nie mają przy sobie prezerwatyw, ponieważ jeśli zostaną nakryte przez policję, będą uznane za prostytutki, a to w Maroku nie jest najlepszą referencją.

Wniosek nasuwa się sam: zagrożenia wynikające z mało bezpiecznego seksu są zawsze większe za granicą niż w kraju.